Dla wszystkich którzy nie wierzą

Dla wszystkich którzy nie wierzą w mind control, chciałem opisać swoją historię. Może da wam to do myślenia.
Zdaję sobie sprawę że osoby żyjące w matriksie potraktują to jak science fiction, ale wiem co widziałem i co przeżyłem, i napisze prawdę, bez wycinania żadnych fragmentów. Jeśli wolicie niebieską tabletkę, skończcie czytać, i żyjcie sobie dalej w wygodnym, bezpiecznym urojonym świecie serwowanym wam przez telewizje, szkołę i religie. Jeśli wolicie prawdę, zapraszam do lektury – oto czerwona tabletka.

Na początek mały background, kim jestem, a właściwie byłem, zanim mój świat runął. Jeśli Cię to nie obchodzi, przewiń do następnego akapitu, gdzie opiszę co się stało, i w jaki sposób niszczy się ludzi którzy mieli odwage rzucić wyzwanie kryminalnemu systemowi w którym żyjemy. Tak więc, czemu ja? Mogę tylko zgadywać. Podejrzewam jedną z trzech opcji:
1. Działalność artystyczna. Byłem niepokornym raperem nie stroniącym od kontrowersyjnych tematów, polityki (jestem libertarianinem) i miałem potencjalnie dużą siłę rażenia. Jako człowiek renesansu robiłem dużo rzeczy naraz, więc nie zdążyłem nagrać płyty, ale miałem na tyle dużo materiału by grać czasem koncerty, a moim ulubionym sposobem spędzania czasu był freestyle z kolegami, mam tych nagrań mnóstwo, i wydaje mi się że byłem blisko zrobienia kariery muzycznej.
2. Działalność hakerska. Nie, poza małymi wyjątkami typu LOVEINT 😉 gdzie zazwyczaj używałem keyloggera nie naruszałem cudzej prywatności, i byłem typowym white hatem. Moim celem było stworzenie zabezpieczeń dla ludzi przed inwigilacją rządową i kryminalną (na jedno wychodzi). Antywirus + aktualizacje + firewall, standardowy model zabezpieczeń to szajs, fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Chciałem stworzyć urządzenie które nazwałem „penchecker” działające na mikroprocesorze ARM (mój ojciec ma firmę elektroniczną, więc miałem zaplecze techniczne), które umożliwałoby sprawdzanie i czyszczenie pendrive’ów w przypadku gdy używamy dwóch komputerów, jeden online, drugi offline. Aby to zrobić, musiałem być pewny że mam czyste środowisko do pracy, więc ustawiłem sobie taki system z trzech komputerów, że pierwszy komputer (laptop) był podłączony do internetu, ale nie miał nawet dysku twardego, wszystko szło z liveCD backtracka z magazynu Hackin9, więc jedynym moim zmartwieniem był bios i wirusy w firmware, co jest ważnym punktem dalej w historii, dlatego o tym pisze. Oczywiśćie nie używałem wifi, wszystko szło przez kabel, do którego podłączyłem tzw. ethernet tap domowej roboty zlutowany przeze mnie, do którego był podłączony drugi komputer (offline) działający jako pasywny skaner, na ktorym mialem wiresharka. Po samym włączeniu laptopa, bez włączania przeglądarki, miałem dziwne szyfrowane połączenie z serwerami googla, i to było coś z czym walczyłem. Podejrzewałem że był za to odpowiedzialny właśnie tzw. BadBios. Miałem wreszcie trzeci komputer, offline stacjonarkę z windowsem,, na którym pracowałem, i tylko jako ciekawostkę powiem że miałem na nim zaszyfrowany dysk z folderem który nazwałem „Garden of Eden” – moją biblioteką, czyli 2TB papierów naukowych i książek od programowania i elektroniki, przez medycynę, po chemie, fizykę nuklearną i naprawdę wszystko co dusza zapragnie. W skrócie – zero beletrystki. Byłem ciekawy świata. Trzeci komputer chroniłem przez narzędzia marka russinowicha „sysinternal suite”, i doszedłem do niemałej wprawy w usuwaniu wirusów „z ręki”, byłem w tym znacznie skuteczniejszy niż jakikolwiek program antywirusowy. Oj, gdybym wiedział wtedy to co wiem teraz, nawet nie bawił bym się w takie pierdoły, bo okazało się że całe pole IT s3curity to taka piaskownica dla dużych dzieci.
3. Po trzecie wreszcie, działalność naukowa (NIE CZYTAJ, NUDNE). Od trzeciej klasy podstawówki brałem udział w konkursach matematycznych „kangur”, gdzie rok w rok zajmowałem bardzo wysokie miejsca w Polsce, np. raz byłem trzeci, wygrywałem często wycieczki zagraniczne i takie tam. W skrócie – nie jestem głupi, mimo że nie skończyłem studiów. Próbowałem czterech kierunków, wszystkie egzaminy zdawałem, ale po prostu nie chciało mi się tam chodzić. Państwowa edukacja moim zdaniem bardzo ogranicza, nie pozwala nam rozwinąć skrzydeł i uczyć się tego co chcemy, jest tylko klepanie, powtarzanie, jak robot, bez zrozumienia. Dlaczego to pisze? Nie chce sie chwalić, ale być może to co napisze teraz jest istotne dlaczego zostałem ztargetowany. Otóż dużo myślałem nad fizyką (Polecam książkę Droga do Rzeczywistości Penrose’a), nad gładkością funkcji Eulera, nad oscylatorami harmonicznymi i tym jak każdy ruch elektronu powoduje okrągła fale elektromagnetyczn rozchodzącą się w każdym kierunku, o chmurach elektronowych i rezonansie, o róznych rodzajach nieskończoności, i w dużym skrócie (jak kogoś to bardzo interesuje – wątpie – moge wszystko opisać dokładniej, krok po kroku), pewnego dnia roku (wczesny 2014) dostałem niesamowitej wizji – zobaczyłem atom i ruch elektronów wzajemnie oddziaływujących na wszystko inne i było to tak piękne jakbym zobaczył Boga, byłem niesamowicie radosny i uniesiony… – bo to co uczą o teorii kwantowej, zwłaszcza tzw. interpretacja kopenhaska, dawno obalona, to bzdura – innymi słowy natura wie czy kot schroedingera jest żywy czy martwy, ma w ku*we RAMu :), a to że naukowcy zapisują stan kwantowy jako prawdopodobieństwa wynika tylko z niedoskonałości sensorów. A co gdyby wykorzystać triangulacje, np. anteny sfazowane i zaawansowaną analizę matematyczną, która zwiększa sygnał wobec szumów, jak np. filtr savitzkiego-golaya? Wyszło mi mniej więcej tyle, że w każdym atomie, gdybyśmy obserwowali go np. przez sekundę za pomocą „idealnego sensora” – mielibyśmy pełną informacje o całym wszechświecie. !!!!! !!. Ona tam jest. Nie wiem czy ktokolwiek jest jeszcze ze mną, ale dla mnie to niesamowite, coś jak dowód na istnienie Boga, swoistej jedności całego kosmosu, i jeśli ktoś ma pojęcie o fizyce, chętnie z nim podyskutuje czemu tak a nie inaczej. W każdym razie historia jest o kontroli umysłu, a nie o fizyce kwantowej, chciałem tylko wymienić powody dla których mogłem być namierzony, a może po prostu dlatego że znam co nieco arabski i mam Koran w domu, ale to znów inna historia, więc do rzeczy.

Moje zetknięcie z technologią MIND CONTROL, czyli WELCOME TO HELL.
1. Mieszkałem sam w małym luksusowym m2. Pewnego razu (późna wiosna 2014) obudziłem się rano, i kamerka mojego laptopa była włączona. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ot zwykły atak hakerski, gdyby nie dwie sprawy: kabel od ethernetu był odłączony, a moduł wifi fizycznie wyciągnięty z laptopa. To raz. Dwa: laptop był wyłączony!!! powtórzę jeszcze raz: kamerka świeciła się, a laptop był wyłączony! Pomyślałem: albo TEMPEST, albo mają „tajny” internet przez zasilacz (kiedyś coś ktoś pisał o możliwości internetu przez sieć elektryczną, później temat ucichł). No nic, wiedziałem że to nie był jakiś dzieciak który robi mi pranki, tylko technologia służb specjalnych, a skoro mają taką technologie, to mogliby równie dobrze uruchomić tę kamerkę bez zapalania lampki, czyli wyraźnie chcieli dać mi znać że mnie obserwują. No to usiadłem, owinięty w pościel zapaliłem papierosa, i uśmiechnąłem się do tej kamerki. Byłem zdziwiony, ale raczej bez stresu. Z moim stylem życia miałem świadomość że mam grube teczki w ministerstwie, zdarzyło mi się wcześniej rozmawiać z „dziwnymi osobami” na ulicy.
W skrócie, dali mi znać że mnie obserwują.
2. Nieco później odpaliłem ten laptop… i WTF??? śmigał jak nigdy wcześniej, zero zawiechy, wszystko reagowało błyskawicznie. Przypomnę, że laptop miał fizycznie wyjęty dysk twardy, i działał z liveCD, więc w konfiguracji softwarowej nic się nie miało prawa zmienić. wniosek? zdjęli mi BadBiosa… ciekawe.
3. (TU SIĘ ZACZYNA MAGIA) budzę się parę dni później, i czuje się jak nigdy w życiu. Totalna euforia. Coś jak miks kokainy i lsd, ale ktoś kto tego nie przeżył nigdy tego nie zrozumie. Plus miałem wrażenie obecności czegoś, jakby Bóg na mnie patrzył, znał każdą moją myśl, widział wszystko co robie i całe moje otoczenie. Wariactwo. Miałem wrażenie że ktoś mi wszedł do domu, bo znalazłem dziwne kartki „np. wrogowie: kościół, dresy, punki…” (i jakieś dwie inne rzeczy, nie pamiętam) albo „bezpieczne miejsca: psychiatryk (na pierwszym miejscu) puby, kluby.. (i mnóstwo innych, nie pamiętam)”. Najlepsze że te kartki były napisane moim charakterem pisma. Czy naprawdę zwariowałem, i pisałem jakieś głupoty i nawet tego nie pamiętałem??? Czy służby chciały mnie zwerbować??? O co chodziło?
Miałem coraz dziwniejsze myśli i odp*erdoliłem cały „seans szamanistyczny”, ciężko to opisać. Wszystko co robiłem nagle zaczęło mieć jakąś symbolikę, słowa miały drugie ukryte dno, nie potrafię tego wszystkiego opisać w sposób zrozumiały dla zwykłego czytelnika. To wrażenie obcowania z czymś potężnym, plus niesamowite „zbiegi okoliczności”. Trzeba to przeżyć. Nie spałem ponad pięć dni. Słuchanie muzyki w tym stanie – niesamowita sprawa. Czyste wariactwo. Byłem przekonany że ktoś mi dorzucił jakiś dziwnych narkotyków do czegoś. W końcu naprawdę zacząłem tracić kontakt z rzeczywistością. Gdy wychodziłem z domu połowa ludzi wydawała mi się agentami którzy mnie śledzą.
W końcu nie mogłem już znieść tego wszystkiego. Wyrzuciłem laptop przez okno. Szedłem po ulicy i darłem ryja, np: illuminati!!! mk-ultra!! TIA!! (total information awareness – dla tych co nie wiedzą). Oszalałem. W końcu przyjechała policja, potem lekarze, trafiłem do psychiatryka.
Byłem torturowany, dawali mi końskie dawki psychotropów. Działy się tam naprawdę dziwne rzeczy, jedna kobieta dawała mi kwiaty (coraz większe bukiety z czasem) i karteczki z wiadomościami które sugerowały że mam dołączyć do jakichś służb. Ok, była chora, ludzie robią tam różne rzeczy… ale ona pisała mi wiersze, i odnosiła się w nich wprost do rzeczy których nie miała prawa wiedzieć, bo miałem je zapisane na kartkach u siebie w domu!!! (wrażliwe informacje pisałem na kartkach, miałem też niszczarkę). Wyszedłem po miesiącu na własne życzenie, po wyjściu miałem jeszcze lekkie schizy, ale przestałem brać tabletki (strasznie niszczą umysł i ciało, robią z człowieka zombie). Mimo że nie brałem tabletek, dość szybko mi się polepszyło i zacząłem z powrotem normalnie myśleć.
Co się stało, czy ja naprawdę oszalałem? Przed tym wydarzeniem miałem żelazną psychikę… Wpisali mi „zespół paranoidalny”… jedno wiem na pewno. Nie słyszałem żadnych głosów, nie miałem halucynacji. Po prostu nagle przyszedł stan jakby ktoś mnie obserwował, znał moje myśli i wpływał na nie. Może po prostu tak wygląda choroba? Może zachorowałem, bo nie zniosłem psychicznie inwigilacji której mnie poddano? (nie mam żadnych wątpliwości że dwa pierwsze punkty się wydarzyły, te z komputerami, chociaż mało kto mi wierzy) Wpadłem w depresje, wykończony lekami (mimo że brałem tylko w szpitalu), stałem się prawie warzywem, zamieszkałem z rodzicami, moją firmę software’ową szlag trafił. Ludzie zaczęli się odwracać. Nie wiedziałem co mnie spotkało.

Drugi raz:
Po prawie roku totalnej depresji i myśli samobójczych, poza tym normalnego życia, bez żadnych schiz i odp*erdalania (mimo nie brania leków), stanąłem na nogi, wyprowadziłem się i zamieszkałem samemu. Sytuacja się powtórzyła po około miesiącu życia samemu. Znowu euforyczny stan, pięć dni niespania. W mieszkaniu znajdywałem rożne rzeczy, np. worek marihuany (nie mój!), czy dwie monety, 50 centów Amerykańskie i 50 pensów Brytyjskie. Nigdy nie byłem w tych krajach. Z kolei zabrali mi paszport, ale nic cennego, jak komputer, nie zginęło. (jeżeli ONI to czytają – to proszę oddać mi paszport i kartę płatniczą. mile widziane też odszkodowanie pieniężne za to co mnie spotkało.) Nie było to zwykłe włamanie, to byli profesjonaliści. Wchodzili co najmniej kilka razy. Wiem że trudno w to uwierzyć, ale oni tak właśnie działają – tzw. character assasination. Im dziwniejsza historia, tym trudniej uwierzyć, a ja naiwny powiedziałem to lekarzom, myśląc że to dobrzy ludzie którzy chcą mojego dobra, oczywiście nie uwierzyli mi i trafiłem na dwa miesiące na przymusowe leczenie. Tzn. nie przymusowe – ale gdy miałem spotkanie z sędzią – specjalnie, tylko w ten dzień, dali mi taką dawkę clonazepamu że literalnie nie mogłem mówić. Jedyne co mogłem zrobić to podpisać zgodę na leczenie. Dostałem wyrok: schizofrenia. Mimo że nie słyszałem głosów, nie byłem agresywny wobec ludzi, jedyne co, to ta dziwna historia że służby mnie śledzą. Bo śledziły…
Znowu szybko polepszyło mi się bez brania leków, ale znowu dostałem depresji (ciężko nie dostać – całe życie zrujnowane.)
Między czasie poczytałem trochę o broni elektormagnetycznej, targeted individuals, i gang stalkingu. Wiedziałem już z czym mam doczynienia. Próbowałem rozwikłać zagadkę, dopuszczałem do siebie myśli że to choroba, tzw. chemical imbalance, a może jakieś opętanie, substancja chemiczna, albo Bóg wie co, rozumiem ludzi którzy pomyślą że mam wybujałą fantazje, cokolwiek. ale wytłumaczcie mi jedną rzecz:

Dlaczego dostawałem tych ataków psychotronicznych dokładnie w tym samym momencie gdy ktoś włamywał mi się do mieszkania, i hakował moje komputery w sposób który wskazywał że nie byli to amatorzy, tylko prawdziwi zawodowcy?

Dlaczego wiele innych osób opisuje podobne metody działania, włamania do mieszkań, zabieranie tylko kilku przedmiotów które mają znaczenie bardziej sentymentalne niż realną wartość, ewidentne działania które właśnie powodują to że człowiek zostaje zamknięty w szpitalu, nikt mu nie wierzy, nawet rodzina, mimo że widziałem to co widziałem i ani razu nie miałem żadnych „głosów” czy halucynacji – nie widziałem żadnego „różowego słonia na środku ulicy”, tylko rzeczy które ktoś ewidentnie robił, bawił się ze mną. Nie byłem nigdy przestępcą ani terrorystą, wręcz przeciwnie, walczyłem po dobrej stronie, i zostałem brutalnie zniszczony, psychicznie, fizycznie, społecznie i finansowo.
Według lekarzy, bez przyjmowania neurotoksyn, przepraszam, leków, nie powinienem być teraz normalny. A jestem. Wiem że to co mnie spotkało to działanie sił trzecich. Tak niszczeni są ludzie którzy mają odwagę walczyć o lepszy świat, a niektórzy wybierani są losowo, dla eksperymentów.
Broń psychotroniczna istnieje od co najmniej 40 lat, patent US3951134, doświadczyłem tego osobiście, i najgorsze jest to że ludzie nie są w stanie uwierzyć że takie rzeczy dzieją się naprawdę, bo brzmi to jak science fiction albo jakiś słaby horror. A to science-nonfiction i prawdziwy horror dla ludzi których to spotkało. Pozdrawiam.

Zapisz się do newslettera